Po udziale w wydarzeniach w Niemczech (Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów) Peter Parker (Tom Holland) musi wrócić do szkolnej rzeczywistości. Jest mu z tym trudno i co chwilę próbuje udowodnić, że zasługuje na walkę u boku Avengers. Kiedy więc trafia na grupę handlarzy wysoce zaawansowaną bronią upatruje w tym swoją szansę.
Jestem fanem Spider-mana od momentu kiedy TM-Semic zaczęło wydawanie komiksów z tym bohaterem na początku lat dziewięćdziesiątych. Kiedy więc Marvel ogłosił, że udało im się porozumieć z Sony w sprawie udziału "Pajęczaka" w filmach MCU byłem bardzo uradowany. Tym bardziej więc czekałem na solową odsłonę przygód Petera, bo mały występ w "CA:CW" był dobry, ale mały.
Czym się różni "Homecoming" od wcześniejszych ekranizacji? Wszystkim niemalże. Najpierw pominięto pokazanie jak pająk ugryzł Parkera i co się stało z wujkiem Benem. To pierwsze jest bezpośrednio wspomniane w jednej ze scen. Przy drugim istnieje możliwość, że Ben w ogóle nie istnieje w tej wersji uniwersum Marvela. Historia zaś rozgrywa się w dużo wcześniejszym etapie życia Petera - jest on w drugiej klasie liceum, co ma duży wpływ na zachowanie się naszego bohatera. Jest typowym nerdem i przez to obiektem drwin innych, przede wszystkim Flasha Thompsona. Inne jest też przedstawienie cioci May (Marisa Tomey) - nie jest ona staruszką, lecz dojrzałą kobietą, za którą ogląda się nawet Tony Stark (Robert Downey Jr.). Dzięki tym zmianom oglądanie szóstego filmu o Spideyu wnosi coś nowego do sposobu przedstawiania historii i daje także twórcom więcej czasu na użytkowanie postaci w ramach MCU.
Niezaprzeczalnym atutem historii jest postać "głównego złego". W przeciwieństwie do przeciwników Avengersów czy Ant-Mana jego motywację są bardzo proste i zrozumiałe. Adrian Toomes (Michael Keaton) prowadził firmę, która oczyszczała Nowy Jork po ataku Chitauri. Kiedy jednak jego kontrakt przejmuje firma Starka zaczyna on sprzedawać broń zbudowaną na bazie technologii kosmitów. Nie ma on ambicji na zdobycie władzy nad światem, ale chce zapewnić swojej rodzinie dobrobyt. Tyle i aż tyle. Tak więc kiedy Spider-man zaczyna psuć mu interes postanawia się bronić, bo wie, że zależy od tego codzienne życie jego i jego rodziny.
Ciekawa jest też relacja miedzy Peterem a Starkiem. Tony próbuje postawić się w roli mentora dla młodego bohatera, ale zostawia mu dużo swobody, co powoduje, że jego podopieczny co rusz pakuje się w kłopoty, z których Stark musi go ratować - a to tonie w rzece, a to niemalże niszczy prom. W końcu miliarder musi podjąć trudną decyzję i go "uziemić". Jednak to właśnie ta decyzja sprawia, że Peter staje się takim Spider-manem, jaki najbardziej odpowiada oryginałowi.
W filmie jest sporo humoru, choć żarty Flasha mnie nie śmieszyły i na sali też nikt się z tego nie śmiał. Najwięcej śmiechu było przy pokazaniu Kapitana Ameryki, Stana Lee i końcowej reakcji cioci May. A scena po napisach końcowych jest mistrzostwem trollowania. :)
Teraz pora na narzekania. Najsłabiej wypada próba budowania relacji pomiędzy Peterem a Liz. Nic w niej nie gra i w sumie niewiele wnosi to do rozwoju historii. Już ciekawiej wychodzi postać Michelle, choć mi, jako fanowi Spidera, nie podoba się wskazany pod koniec filmu kierunek rozwoju tej bohaterki. Podobnie jest z Nedem, choć ten miał swój udział w ostatecznej konfrontacji z Vulturem. W całości zabrakło także czegoś co by spowodowało, że po wyjściu z kina wspominałoby się film i chciało go oglądać po raz kolejny. Był dobry, ale nic ponadto. I kompletnie nie pamiętam ścieżki dźwiękowej.
Tytuł: Spider-man: Homecoming
Rok produkcji: 2017
Czas trwania: 133 minuty
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz