Druga i ostatnia odsłona MCU w tym roku od tygodnia jest już na ekranach kin. "Doctor Strange" do znanego już świata zaawansowanej technologii i obcych dokłada kolejny wymiar, a właściwie nawet kilka.
Stephen Strange jest światowej sławy neurochirurgiem. Jest u szczytu kariery, kiedy w wyniku wypadku samochodowego jego ręce zostają uszkodzone, co uniemożliwia mu dalsze praktykowanie. Chcąc odzyskać sprawność chwyta się każdej możliwości, przez co trafia na nauki do miejsca, gdzie poznaje magię.
Marvel Cinematic Universe to w tej chwili już 14 filmów, w których przedstawiono kilkunastu bohaterów. Czy jest jeszcze miejsce na coś nowego? Oczywiście, że tak. "Doktor Strange" rozszerza obecny świat o dodatkowe wymiary - dosłownie i w przenośni. Dotychczas całość opierała się o rzeczy w miarę rzeczywiste - zaawansowana technologia, kosmici itp. Od teraz do tego wszystkiego doszła magia, podróże pomiędzy wymiarami i ciała astralne. Okazuje się, że znana nam rzeczywistość jest tylko jedną z nieskończonych połączonych w "multiversum". Mały przedsmak tego mieliśmy w filmie "Ant-man", natomiast tu jest to wprowadzone otwarcie i ze sporym rozmachem. Bo trzeba przyznać, że pod względem wizualnym Marvel nie przedstawił jeszcze nic tak ciekawego. Widać to zwłaszcza podczas pierwszej podróży Doktora przez inne rzeczywistości - psychodeliczne kolory, światy łamiące znane nam prawa fizyki czy motyw z dłońmi. Wszystko to pasuje do tego jak Strange był przedstawiany w pierwszych komiksach (według Seana Howella, autora "Niezwykłej historii Marvel Comics", twórcy w trakcie ich rysowania wspomagali się środkami "rozszerzającymi percepcję"). Do tego dochodzą ciekawie zrealizowane sceny walki, zwłaszcza finałowa, choć w trakcie niektórych momentów traciłem orientację co się dzieje na ekranie - nagłe zmiany położenia przestrzeni, szybki montaż i mnóstwo ruchomych elementów.
Kolejną zaletą produkcji jest obsada. Benedict Cumberbatch wygląda niemal identycznie jak pierwowzór i bardzo dobrze oddał przemianę bohatera od bucowatego geniusza do obrońcy świata (jeżeli macie skojarzenia z Tonym Starkiem to są one jak najbardziej uzasadnione). Również Tilda Swinton jako Starożytna dołożyła swoją cegiełkę. Zaskoczeniem była Rachel McAdams, która zapowiadała się jako mało istotna postać drugoplanowa, a jednak pokazała, że z niewielkiej roli można wyciągnąć całkiem sporo.
Fabularnie nie ma zaskoczeń - dostajemy standardowe "origin story". Problemem jak zwykle jest też kreacja antagonisty. Mads Mikkelsen dobrze wypada w roli, ale brakuje pewnego wyjaśnienia jego pobudek, więc wychodzi, że robi to co robi bo tak. Jest jednak szansa, że drugi "czarny charakter", który się pojawił pod koniec filmu będzie miał ciekawszą rolę do odegrania w kolejnych częściach.
Choć "Doktor Strange" jest częścią MCU, to akurat tego w filmie nie widać - Avengersi zostają ledwie wspomnieni, a dopiero pierwsza scena po napisach wiąże czarodzieja z istotną postacią.
Podsumowując - fabularnie standardowa opowieść o powstaniu bohatera, ale ciekawie pod względem wizualnym (warto obejrzeć w 3D - sam oglądałem to w 2D i czułem, że może być lepiej). Do spokojnego obejrzenia dla osób nie zaznajomionych z poprzednimi produkcjami.
Tytuł: Doktor Strange / Doctor Strange
Rok produkcji: 2016
Czas trwania: 115 minut
Cieszę się, że ktoś obiektywnie ocenił ten film, na pewno obejrzę i sama wyrobię sobie zdanie na jego temat. :) http://faanbook.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńStaram się :)
Usuń