Remigiusz Mróz kojarzy się przede wszystkim jako autor serii z Chyłką i Zordonem, trylogii o komisarzu Forscie czy też cyklu Parabellum. Jednak jedna z jego pierwszych powieści rozgrywała się w odległych zakamarkach kosmosu.
Astrochemik Håkon Lindberg należy do załogi okrętu badawczego "Accipiter". Kiedy przedwcześnie budzi się z kriostazy okazuje się, że oprócz niego i nawigatora Diji Udina Alhassana wszyscy są martwi. I nie była to przyjemna śmierć. Hakon i Dija zaczynają się doszukiwać przyczyn tej rzezi.
Ci, którzy znają Mroza z jego nowszych dokonań, mogą być nieco zdziwieni faktem, że kryminał to nie jedyny gatunek, w którym autor się porusza. Trzeba jednak przyznać, że tak naprawdę od kryminału daleko nie odchodzi. Jest trup, a nawet kilka. No dobra, kilka to mocne niedopowiedzenie - liczba idzie w miliardy i nie ogranicza się do gatunku ludzkiego. Taka skala występuje przeważnie w komiksach, ale co broni Mrozowi przenieść to na grunt literacki? W sumie nic, ale jaki z tego faktu powstał motywator dla bohaterów książki. Z jednej strony świadomość, że może się być ostatnią ostoją danej cywilizacji, z drugiej przerażenie, że we wszechświecie istnieje siła zdolna do realizacji takiego planu i mająca przeświadczenie, że ma prawo tak czynić. Mam przy tym odległe skojarzenia z Q z uniwersum Star Treka, a motywacje działania trącą nieco Cieniami z serialu "Babylon 5". Podobnych motywów jest więcej, tak jak np. portal służący do podróży między światami niczym z "Gwiezdnych wrót". Nie można też zapomnieć o Gordonie Shamwayu, na wspomnienie którego mocno uśmiechnęła mi się twarz.
Klimat książki parokrotnie się zmienia. Z początku można się poczuć jak w horrorze - cała załoga wymordowana, w dziennikach pokładowych brak jakichkolwiek wskazówek, a statek kieruje się w zupełnie innym kierunku niż zaplanowany. Później mamy coś w rodzaju kosmicznych igrzysk i typowego science fiction opartego o naukowe teorie - podróże w czasie i przestrzeni, obce cywilizacje itp. Przez cały czas zaś trwają słowne pyskówki między Hakonem i Diją, takie z rodzaju dozwolonych między przyjaciółmi, przez co często śmiałem się nie tylko pod nosem.
Jest tylko jeden mankament - jeżeli nie śledzi się fabuły wystarczająco uważnie jest możliwość zgubienia wątku, zwłaszcza, że bohaterowie bardzo często zmieniają czas, w którym się znajdują i nie są to zmiany w kolejności chronologicznej.
Autor zapowiedział, że w tym roku powinno pojawić się drugie wydanie, nieco zmienione, a w niedługim czasie kontynuacja. Nie ukrywam, że ucieszył mnie ten fakt, bo choć sf rzadko gości w moich rękach, to jestem ciekawy dalszych losów bohaterów.
Podsumowując - ciekawe sf w stylu Mroza - interesujący bohaterowie, zwroty akcji i wciągająca fabuła, która powoduje, że druga w nocy to nie powód aby odłożyć książkę.
Tytuł: Chór zapomnianych głosów
Autor: Remigiusz Mróz,
Wydawca: Genius Creations
Rok wydania: 2014
Stron: 404
Ci, którzy znają Mroza z jego nowszych dokonań, mogą być nieco zdziwieni faktem, że kryminał to nie jedyny gatunek, w którym autor się porusza. Trzeba jednak przyznać, że tak naprawdę od kryminału daleko nie odchodzi. Jest trup, a nawet kilka. No dobra, kilka to mocne niedopowiedzenie - liczba idzie w miliardy i nie ogranicza się do gatunku ludzkiego. Taka skala występuje przeważnie w komiksach, ale co broni Mrozowi przenieść to na grunt literacki? W sumie nic, ale jaki z tego faktu powstał motywator dla bohaterów książki. Z jednej strony świadomość, że może się być ostatnią ostoją danej cywilizacji, z drugiej przerażenie, że we wszechświecie istnieje siła zdolna do realizacji takiego planu i mająca przeświadczenie, że ma prawo tak czynić. Mam przy tym odległe skojarzenia z Q z uniwersum Star Treka, a motywacje działania trącą nieco Cieniami z serialu "Babylon 5". Podobnych motywów jest więcej, tak jak np. portal służący do podróży między światami niczym z "Gwiezdnych wrót". Nie można też zapomnieć o Gordonie Shamwayu, na wspomnienie którego mocno uśmiechnęła mi się twarz.
Klimat książki parokrotnie się zmienia. Z początku można się poczuć jak w horrorze - cała załoga wymordowana, w dziennikach pokładowych brak jakichkolwiek wskazówek, a statek kieruje się w zupełnie innym kierunku niż zaplanowany. Później mamy coś w rodzaju kosmicznych igrzysk i typowego science fiction opartego o naukowe teorie - podróże w czasie i przestrzeni, obce cywilizacje itp. Przez cały czas zaś trwają słowne pyskówki między Hakonem i Diją, takie z rodzaju dozwolonych między przyjaciółmi, przez co często śmiałem się nie tylko pod nosem.
Jest tylko jeden mankament - jeżeli nie śledzi się fabuły wystarczająco uważnie jest możliwość zgubienia wątku, zwłaszcza, że bohaterowie bardzo często zmieniają czas, w którym się znajdują i nie są to zmiany w kolejności chronologicznej.
Autor zapowiedział, że w tym roku powinno pojawić się drugie wydanie, nieco zmienione, a w niedługim czasie kontynuacja. Nie ukrywam, że ucieszył mnie ten fakt, bo choć sf rzadko gości w moich rękach, to jestem ciekawy dalszych losów bohaterów.
Podsumowując - ciekawe sf w stylu Mroza - interesujący bohaterowie, zwroty akcji i wciągająca fabuła, która powoduje, że druga w nocy to nie powód aby odłożyć książkę.
Tytuł: Chór zapomnianych głosów
Autor: Remigiusz Mróz,
Wydawca: Genius Creations
Rok wydania: 2014
Stron: 404
Kosmos? Nie, to nie dla mnie ;/
OdpowiedzUsuń/Pozdrawiam,
Szufladopółka
Ale to Mróz! No dobra, ja też nie czytam sf notorycznie, ale to było dobre, a nawet bardzo dobre.
Usuń