Czasy tuż po wojnie nie były łatwe - nowe państwo polskie było pod mocnym wpływem ZSRR i coraz częściej można było odczuć totalitarny charakter władzy tylko z nazwy ludowej.
Rok 1949. W Elblągu z inicjatywy Roberta Sokołowskiego powstaje tajna organizacja KUL, która za swój cel przyjmuje walkę z ustrojem komunistycznym. Jej członkowie swoją strukturę oparli na zakonie krzyżackim (Sokołowski był "Wielkim Mistrzem"). Problem pojawia się kiedy jeden z chłopaków oznajmia, że chce poinformować UB o ich działaniach.
Zakończenie II wojny światowej miało przynieść wyzwolenie od okupacji niemieckiej. I tak było. Tylko trudno było przewidzieć, że jedna władza totalitarna zostanie zastąpiona drugą. Mnóstwo Polaków nie zgadzało się z takim stanem rzeczy. Żołnierze AK nie złożyli broni, a za nowy cel obrali milicjantów i funkcjonariuszy UB. Powstało wiele tajnych organizacji, które chciały obalić reżim, z którego działaniami się nie zgadzano. W Elblągu odczuto to dotkliwie - w lipcu 1949 wybuchł pożar w jednej z hal Zakładów Mechanicznych. Dla komunistów był to pretekst do aresztowania ludzi dla nich niewygodnych, głównie reemigrantów z Francji, którzy zostali oskarżeni o tworzenie siatki szpiegowskiej.
KUL było jedną z około tysiąca tajnych organizacji, które powstały w latach 1944-1956. Zdecydowana większość została rozbita, a ich działacze aresztowani i skazani na wieloletnie więzienia. Nie inaczej stało się w opisywanym przypadku. Młodzież pod kierunkiem Roberta Sokołowskiego nie zdążyła przeprowadzić żadnej znaczącej akcji przeciwko władzy, jednak jeden z nich, Stefan Koziej, postanowił odejść. Poinformował o tym pozostałych, dodając, że ma zamiar donieść na nich do Urzędu Bezpieczeństwa. Trzeba podkreślić, że już wtedy UB było jednoznacznie kojarzone z narzędziami represji i działaniami mającymi niewiele wspólnego ze sprawiedliwością. Autorka poświęca temu jeden z rozdziałów książki - dzięki temu można zobaczyć szersze tło wydarzeń, które stanowią trzon tej pozycji. Wystarczy wspomnieć, że w roku 1953 Urząd liczył 33 tysiące funkcjonariuszy. Do tego należy doliczyć formacje pomocnicze i razem uzyskuje się liczbę 100 tysięcy osób, które miały za zadanie inwigilować obywateli. W tym samym rozdziale pokazane też są sylwetki funkcjonariuszy, którzy prowadzili śledztwo oraz sędziów wydających wyroki. Jak się okazuje w większości nie mieli oni żadnych kwalifikacji, aby to robić.
Grażyna Wosińska nie skupiła się tylko na wydarzeniach, które doprowadziły do tragedii. Opisuje również proces spiskowców oraz walkę o przeżycie w więzieniu "Wielkiego Mistrza". Uzupełnieniem są także wspomnienia kilku osób, które brały udział w działaniach innych grup, m.in. "Armii Polskiej Grunwald" oraz fotografie pochodzące z archiwów IPN.
Mam tylko jeden zarzut pod adresem tej książki - w lekturze przeszkadza zbyt duża ilość powtórzeń informacji, które się w niej pojawiają. Odniosłem wrażenie, że zabrakło redaktora, który by zwrócił na to uwagę.
Podsumowując - pozycja porusza ciekawą sprawę, której obecna ocena jest zupełnie inna niż była w momencie tej tragedii. Polecam dla interesujących się czasami wczesnego PRL-u. Trzeba tylko uodpornić się na liczne powtórzenia.
Za możliwość przeczytania dziękuję portalowi eKulturalni.pl
Tytuł: Zbrodnia czy wyrok na zdrajcy
Autor: Grażyna Wosińska
Wydawca: Novae Res
Rok wydania: 2015
Stron: 304
Nie słyszałam o tej książce. Tematyka wpisuje się moje zainteresowania, więc chętnie się skuszę.
OdpowiedzUsuńZachęcam, bo też nie spotkałem się wcześniej z tą tematyką, a okazała się bardzo interesująca.
UsuńRaczej mówię nie. Ale okładkę kojarzę chyba tego nieboszczyka skopiowali z innej okładki.
OdpowiedzUsuńOczywiście, nic na siłę. Co do okładki to nie sprawdzałem, ale podobieństwo do innych może być. W końcu coraz trudniej o coś naprawdę oryginalnego.
Usuń