Jak wiecie portal eKulturalni.pl objął patronatem debiutancką powieść Roberta Nowakowskiego "Człowiek z sową". Dzięki temu miałem okazję zadać kilka pytań jej autorowi.
https://www.facebook.com/pages/Robert-Nowakowski/1426188694346944?fref=ts |
W sieci nie ma zbyt dużo informacji na Pana temat, więc czy mógłbym prosić o krótkie przedstawienie się?
Nazywam się Robert Nowakowski i napisałem kryminał, który nie jest kryminałem, pod tytułem „Człowiek z sową”. To powinno wystarczyć. Być może jestem jedynym współczesnym autorem, który poczuł konsternację, widząc swoje nazwisko na okładce książki. Nie zdecydowałem się na pseudonim, ponieważ sprzedając ogólnie dostępny produkt nie jest mądrym postępowaniem ukrywanie się ze swoim autorstwem. Nawiasem mówiąc, Google trafnie zidentyfikował mnie w quizie na Dzień Ziemi jako mamuta włochatego. Według Google jestem tak rzadkim gatunkiem, że w zasadzie wymarłem. Na szczęście naukowcy mają nadzieję mnie sklonować. Szczerze im kibicuję. Wizyty Japończyków spodziewam się lada dzień.
Dlaczego postanowił Pan napisać książkę?
Zacząłem pisać po spędzeniu kilku lat w międzynarodowych korporacjach. Praca w takich odczłowieczających strukturach jest bardzo obciążająca psychicznie. Żeby uratować wewnętrzną spójność, spróbowałem pisania. Trochę czasu zajęło mi ukształtowanie podstawowych umiejętności.
Bezpośrednią inspiracją dla „Człowieka z sową” były dwa lub trzy wiersze Zbigniewa Herberta i jego biografia. Dlatego jest to kryminał inspirowany poezją. Pomysł przybrał ostateczny kształt w trakcie czytania „Dzieci północy” Rushdiego. Pamiętam doskonale ten moment, było to w klimatycznym hostelu w małym miasteczku w Andaluzji. Hostel był wyjęty wprost z jakiegoś niezwykłego planu filmowego.
Pana debiut powieściowy, "Człowiek z sową", jest opisywany jako kryminał, jednak Pan sam twierdzi, że nie da się tego jednoznacznie zakwalifikować. Jaki zamysł stał za taką formą tej historii?
Przede wszystkim ta książka powstała jako literatura piękna. Powieścią zainteresowała się pani Agata Pieniążek z Prószyńskiego i poradziła mi dokonanie zmian. Porady były dość enigmatyczne i nie wiedziałem, jak się za nie zabrać. Dopiero moja żona, Ewelina, zaproponowała, że powinienem pójść krok dalej, i spróbować podejść do tematu od strony komercyjnej. Na urodziny dostałem pierwszy kryminał i podręczniki creative writing po angielsku. Zatem forma jest wyrazem kompromisu z wymogami rynku. W międzyczasie pani Pieniążek zmieniła pracę i nie odpowiedziała już na maila z poprawionym tekstem. Nic dziwnego, tajemnicą poliszynela jest, że wydawnictwo, w którym pracuje (lub wówczas pracowała), nie wydaje debiutantów z ulicy.
Niezależnie od tej historii jestem przeciwnikiem książek jednolitych stylowo. Uważam, że książka jest wytworem rzemiosła, ale w takim sensie, w jakim jest na przykład ręcznie robiona biżuteria. Jest to produkt, jednak noszący wyraźne znamiona indywidualizmu. Natomiast obecny standard, wygodny dla wszystkich, od pisarzy aż do czytelników, ale być może najwygodniejszy dla dystrybucji i wielkich sieci, nie ma większego związku z literaturą. Jednym z przykładów są kryminały tworzone według gotowego schematu: rozdział pierwszy – przedstawienie sceny zbrodni, rozdział drugi – skaza detektywa, i tak dalej; gotowe przepisy są dostępne w języku angielskim. Jest to produkt masowy. Określenie, którym sam się posługuję, „literatura komercyjna”, jest obecnie wewnętrznie sprzeczna. Tak napisane powieści nie są literaturą, nie mają z nią nic wspólnego, bo równie dobrze za literaturę można byłoby uznać te fantastycznie napisane teksty reklamowe na opakowaniach kosmetyków.
W Polsce cały biznes związany z książkami, zwłaszcza rynek księgarski i wydawniczy, promuje książki jednolite gatunkowo, ponieważ takie powieści łatwiej się sprzedają w naszym antyliterackim społeczeństwie. Na Zachodzie, gdzie sytuacja książki wygląda zupełnie inaczej, niejednolitość stylowa na przykład Kinga, jakby nie było króla literatury komercyjnej, jest zaletą. Na marginesie, gdyby King był Polakiem i próbował obecnie wydać „Pana Mercedesa”, nie mam żadnych wątpliwości, że Videograf byłby jedynym wydawnictwem, które miałoby odwagę zainwestować w ten projekt.
Czym się Pan kierował przy osadzaniu akcji w przeszłości? Czy nie byłoby łatwiej pisać powieści dziejącej się współcześnie?
Jak mówią psycholodzy i poeci, historia żyje w nas i obok nas przez cały czas. Oba zawody nadają się doskonale do tego, aby z nich szydzić, ale zostawmy kawały na boku i spójrzmy na to poważnie. Przeszłość jest ważna, szczególnie w kraju o tak skomplikowanej historii, jak Polska.
Przekładając to na technikę pisarską, wybór akcji dziejącej się przez okres całego dwudziestego wieku powoduje trudności związane z dokładną weryfikacją drobiazgów, które wypełniają książkę, jak choćby ustalenie wartości łapówki we Lwowie w roku czterdziestym. Zakładam przy tym, że autor traktuje poważnie swój zawód albo, jak w moim przypadku, swoje hobby. Jednocześnie jest to ułatwienie, ponieważ historia daje nam tysiące gotowych biografii o niezwykłym nasileniu dramatyzmu. Wystarczy zetknąć ze sobą dwa różne życiowe wybory dokonywane przez dwie realnie istniejące osoby z przeszłości, aby powstał podstawowy element powieści komercyjnej, czyli konflikt. Poza tym, jest to konflikt o intensywności znaczenia, również moralnego, daleko przewyższający wybory, które musimy dokonywać obecnie.
Jak wyglądały prace nad powieścią? Czy wyznaczał Pan sobie konkretny plan pracy czy tak raczej "od porywu do porywu"?
W wariancie literatury pięknej poświęcałem na pisanie kilka, kilkanaście minut dziennie, chociaż często udawało mi się wydłużać ten czas. Starałem się codziennie napisać chociaż jedno zdanie. Dokończenie całości zajęło mi w tym układzie dwa lata, przy czym skubałem tekst raz tu, raz tam. W wariancie komercyjnym przez kilka miesięcy szczegółowo planowałem fabułę, a następnie napisałem kilkadziesiąt stron w ciągu półtora miesiąca. Żeby zachować spójność, musiałem pisać chronologicznie, i wyrzucić wiele rozdziałów z tekstu oryginalnego. Ciekawostką jest to, że napisałem zupełnie co innego, niż zaplanowałem. Plan był jednak konieczny, żebym mógł poukładać sobie całą historię.
Jak się Pan czuł, kiedy książka ukazała się na rynku?
Poczułem przede wszystkim ulgę, że dwa lata mordęgi związanej z próbami wydania debiutu mam już za sobą. Drugim uczuciem było zdziwienie, że książka została bardzo ładnie wydana. Zespół Videografu wykonał bardzo dobrą pracę. Świetna redakcja pani Anny Seweryn-Sakiewicz, doskonały rysunek Asi Jedlińskiej na okładce i równie dobra redakcja techniczna Grzegorza Boćka. Jest to jedna z zalet współpracy z Videografem: byłem traktowany bardzo indywidualnie, każdy szczegół był ze mną konsultowany. Takiego podejścia brakuje w największych wydawnictwach, o ile mogę się zorientować z ogólnodostępnych źródeł.
Czy planuje Pan na stałe zająć się pisarstwem? Jeżeli tak, to czy ma Pan już pomysł na kolejną książkę (poza "Zaszpilkowaną" prezentowaną na Pana blogu)?
Nie mogę zająć się pisarstwem na stałe, ponieważ nie chcę skończyć w rynsztoku. Na pewno odnalazłbym się jako kloszard, już teraz nie przejmuję się zbytnio ubraniem, ale nie jest to moim celem życiowym. Podobno pod mostami nie mają wtyczek, żebym mógł podładować laptopa.
Co do drugiego pytania, mimo, że nie jestem pisarzem i staram się poświęcać na pisanie jak najmniej czasu, pomysłów mam na dziesięć lat. Jestem poważnie uzależniony od pisania, i zanim Videograf przesłał mi propozycję umowy na wydanie debiutu, już zdążyłem napisać kolejną powieść, tym razem od początku do końca komercyjną i współczesną. Znowu nie ma mowy o jednolitym stylu, jest to połączenie literatury kobiecej, kryminału i thrillera. Tak dalece odbiega od „Człowieka z sową”, że powinienem pomyśleć o wydaniu go pod kobiecym pseudonimem. Czy się w ogóle ukaże – na razie nie wiadomo. Dotychczasowe czytelniczki były w każdym razie zachwycone, nawet te, które mnie nie lubią.
Jako nałogowy pisarz mam już sto pięćdziesiąt stron kolejnej, trzeciej powieści, również komercyjnej i także współczesnej. Piszę ją bardzo powoli i starannie. Wygląda na to, że efekt jest bardzo ciekawy, ale nie mogę być obiektywny, poza tym rynek w Polsce ma w nosie literacką jakość pozycji, liczą się inne fakty. Po niej, niezależnie od tego, czy znajdzie wydawcę, czy nie, zrezygnuję z kryminałów i wrócę do literatury pięknej, korzystając jednak z wszystkiego, czego się nauczyłem przez lata z pisania książek komercyjnych. Gotowy plan czwartej pozycji leży sobie oczywiście w szufladzie. Podejrzewam jednak, że życie nie powiedziało jeszcze ostatniego słowa i za rok wszystko może wyglądać inaczej.
„Zaszpilkowana” jest natomiast rodzajem zabawy. Być może komuś sprawi przyjemność, jest przewrotna, ironiczna i kpiarska. To mój ulubiony styl. Zapraszam na bloga: https://robertnowakowski.wordpress.com.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz